W miarę upływu dni ilość oczekiwanych i ogłaszanych w tym roku masowych zwolnień zwiększa się. W takim układzie wielu moich znajomych zdecydowało się przeskoczyć do sektora prywatnego, pracować na własny rachunek, zakładając punkt sprzedaży czy zrzeszając się z wieśniakami do pracy w rolnictwie.
Mimo że tutaj ten fakt utrzymał nazwę “reorganizacji nadwyżki siły roboczej” mającej się dokonać do kwietnia (co ciekawe, data zbiega się w czasie z szeroko ogłaszanym kongresem Partii Komunistycznej), już są widoki na to, co przyjdzie, a co wnosi wszechogarniający niepokój do naszej codzienności.
W regionalnych zarządach kultury w Holguín i San Germán ogłoszono zredukowanie jednej trzeciej ilości pracowników, nie sprecyzowano jeszcze co stanie się z tymi, którzy zbywają. Panuje niepewność, moja stara przyjaciółka, która była przez długi czas szefową związku zawodowego w sektorze kultury, powiedziała mi: “Wyeliminują wielu promotorów kultury, a zwróć uwagę, że stworzenie tego stanowiska było pomysłem ‘El Comandante’, nawet od tych redukcji nie da się uciec. Jakby nie było piosenkami i wierszami nie wyżywisz rodziny. Nie wiem gdzie skończymy, jest nas tutaj w okręgu ponad setka pracujących w kulturze, a czasami i tak ciężko jest zebrać dwadzieścia utalentowanych osób, ale co poradzimy?”
Zapytałem ją czy zwróciłaby się do związku zawodowego pracowników kultury, by zapytać jakie mają dla niej propozycje. Ona popatrzyła na mnie kpiąco i wypaliła: “O jakim związku zawodowym ty mówisz? Oni zawsze robili to, co im kazała Partia Komunistyczna. Teraz rozkazem jest zrozumienie, że kraj ma potrzebę przedsięwzięcia takich środków”.
W styczniu ogłoszono w San Germán zmniejszenie płac dla inspektorów mieszkaniowych do czterdziestu pesos, mój sąsiad widzi w tym sprzeczność. Przez wiele lat był aktywistą związkowym, zawsze wierzył w to, że “ redukcje służyły stymulacji oraz zwiększeniu płacy”. To kolejna osoba, która spojrzała na mnie z niedowierzaniem, a potem wystrzeliła z: “nie wiem, o czym ci ludzie mówią”.
Każda z osób, które zatrzymałem na ulicy, zareagowała inaczej. Jedni mają w sobie nadzieję, inni frustrację, tym bardziej zaprawionym zaświeciła się lampka alarmowa. Lud zdał sobie sprawę, że najwyższe władze zmagają się ze starym dylematem. Liczni mówią: “jednego dnia obiecują coś, a tego nie robią; jutro ogłoszą jeszcze coś innego, ale wcale nie będą się rwali do wykonania tego, sprawdzają co się stanie, co zrobią ludzie”.
Każdy kąt San Germán zamienił się w pole publicznej debaty, nieśmiałej jeszcze, bez twardych czy bezpośrednich żądań. Z drugiej jednak strony w miejscach pracy doszło do gorących debat w obecności kierowników i przedstawicieli partyjnych. Dyskusje są skupione wokół “Projektu dyrektyw w polityce ekonomicznej i społecznej”, jak zwykle jednak wielu zastanawia się “jak ma być przedyskutowane coś, co zostało już zaaprobowane przez parlament i hierarchów partyjnych?”.
Mój sąsiad, Antonio, aktywista związkowy, tłumaczy mi niczym wielki strateg: “związki zawodowe są pogrążone w apatii, rozdmuchują tylko słowa szefów firm czy instytucji, ale ludzie też jakoś specjalnie nie protestują…”